O historii nieistniejącego już magazynu „PlayStation Plus”/”PlayerStation Plus” pisałem całkiem niedawno bo w maju tego roku. Jeżeli ktoś jeszcze nie czytał tego wpisu to najwyższa pora to zrobić. Dziś na stronę trafia doskonałe jego uzupełnienie, a mianowicie wywiad jaki udało mi się przeprowadzić z byłym redaktorem naczelnym tego magazynu, któremu od razu na wstępie pragnę podziękować za poświęcenie swojego wolnego czasu i udzielenie odpowiedzi na wszystkie moje pytania związane z historią magazynu PlayStation Plus jak i z samą konsolą. Pan Robert J. Szmidt, bo o nim mowa, przez lata był redaktorem naczelnym pisma. Ponadto w 1998 roku stworzył on „Wielką księgę kodów PlayStation” oraz w 2000 roku „Encyklopedię PSX 1995-2000”, które dziś są łakomymi kąskami dla kolekcjonerów, zwłaszcza, że tego typu publikacji na polskim rynku nie było zbyt wiele. Dzisiaj Pan Robert poświęca się swojej innej pasji, a mianowicie pisarstwu, a o efektach Jego działalności można przeczytać na stronie autora pod adresem http://www.robertjszmidt.pl/Robert J. SzmidtBodzio: Kiedy i jak zaczęła się Pana przygoda z PlayStation?RS: Jesienią 97 roku miałem paskudne przeziębienie, musiałem swoje odleżeć. Wtedy to właśnie pożyczyłem od kolegi konsolę. Najpierw Nintendo 64, potem PS. Wcześniej grywałem na Atari, czy nawet na ZX Spectrum, ale i tak przeżyłem szok. Tamte dwa tygodnie zaszczepiły we mnie totalną miłość do konsol. I tak już zostało.Bodzio: Czy ma Pan jakieś ulubione gry na PlayStation? Jeśli tak, to jakie?RS: Jeśli pytasz o pierwszą generację, to bezwarunkowo Tomb Raider, Vagrant Story, Resident Evil, Silent Hill, z nowszych produkcji na pewno Dead Nation, Demon’s Souls, CoD, GTA. Im bardziej się nad tym zastanawiam, tym dłuższa jest lista 🙂Bodzio: Skąd wziął się w ogóle pomysł na powstanie kolejnego pisma o PlayStation? Nie bali się Państwo, że pismo w 90% poświęcone poradnikom do gier nie spotka się z dużym zainteresowaniem?RS: Nie miałem cienia wątpliwości, że to będzie strzał w dziesiątkę. W najbliższym otoczeniu miałem wielu graczy, którzy nie umieli przejść znanych tytułów, bo albo utknęli na jakiejś zagadce logicznej, albo nie znali języka na tyle, by wiedzieć, o co chodzi. To były inne czasy, w sieci dało się znaleźć opisy tylko po angielsku, często mocno niekompletne. Jak czas pokazał, miałem rację.Bodzio: Jestem ciekaw jak w skrócie wyglądało opracowywanie poradników do każdego numeru? Przygotowywanie kilkudziesięciu czy nawet kilkuset screenów i dokładne ogrywanie każdego tytułu musiało zajmować masę czasu, którego zapewne Państwo nie mieli. Czy wszystkie gry były rozbierane na czynniki pierwsze przez samą redakcję czy być może posiłkowano się jakimiś przedrukami z zagranicznych magazynów?RS: Zdradzę pewnie kuchnię redakcyjną, ale frame grabbing był jednym z najprostszych elementów naszej pracy. Wystarczyło robić podczas gry wiele save’ów, dzięki którym trafiało się potem na odpowiedni fragment, i tak zdobywaliśmy dokładne ilustracje opisywanych sekretów. Natomiast samo przechodzenie gry, zwłaszcza gdy dysponowało się jedynie wersją japońską – o, to była naprawdę jazda bez trzymanki. Nie korzystaliśmy nigdy z zagranicznych czasopism, ponieważ one dawały poradniki długo po nas. Współpracowaliśmy za to z portalem GameFaqs, na którym dzieliliśmy się informacjami z twórcami FAQ-ów z całego świata.Bodzio: Czy w swojej pracy mogli Państwo liczyć na pomoc ze strony oficjalnego dystrybutora (SONY Poland), np. w postaci nagród do konkursów czy choćby wzbogacenia redakcji o jakąś wersję deweloperską konsoli czy trzeba było sobie radzić na własną rękę?RS: Sony nie pomagało nam w żaden sposób, nie wiem, czy w całej historii istnienia czasopisma pojawiła się w nim choć jedna reklama opłacona przez Sony. Firma ta miała własne wydawnictwa, my byliśmy traktowani jak niepotrzebna konkurencja. Wszystko robiliśmy na własną rękę, począwszy od ściągania sprzętu, przez gry, czy nawet organizację turniejów: np. bardzo popularnego wtedy Tekkena 3.Bodzio: Jak Pan wspomina w ogóle początki PlayStation w naszym kraju?RS: To był prawdziwy dziki zachód. Zanim rozpoczęliśmy współpracę z legalnymi dystrybutorami gier, już po roku 2000, praktycznie cały rynek należał do piratów. Zjawisko było tak powszechne, że wielcy dystrybutorzy dopiero po kilku latach zaczęli ściągać oryginalne gry i robili to na początku ze sporymi oporami, zdając sobie sprawę z tego, że sprzedaż czarnych płytek przy takiej mobilności piratów może być mocno ryzykowna.Bodzio: Wróćmy do historii pisma. We wrześniu 2000 roku PlayStation Plus musiało zmienić nazwę z na PlayerStation Plus. Dlaczego? Można się domyślić, że takie było żądanie Sony, ale z drugiej strony dziwi fakt, że dopiero po kilku latach ktoś mógł wpaść na taki pomysł.RS: To akurat bardzo prosta sprawa. Sony miało swoje licencjonowane czasopismo. W pewnym momencie redaktorzy Oficjalnego Magazynu PlayStation zaczęli wydawać pismo z poradnikami do gier. Próba odebrania nam tytułu miała oczyścić im rynek, niestety nie udała się, dokonaliśmy płynnie niewielkiej korekty tytułu a jakiś czas później okazało się, że koledzy oskarżający wszystkich wokół o wspieranie piractwa, przepisywali teksty skąd się dało, z Neo, z Sieci a także od nas.Bodzio: Zapewne tworząc pismo miał Pan okazję zwiedzić masę imprez i targów. Czy któraś zapadła Panu szczególnie w myślach? Jeśli tak to która i dlaczego?RS: Największe targi świata to bez wątpienia Los Angeles i E3 (choć całkiem miło wspominam też Atlantę), tam jest blichtr i gwiazdy, ale trzeba odwiedzić TGS, żeby zobaczyć coś naprawdę oryginalnego. Klimat japońskich targów, w których uczestniczyłem kilkakrotnie przebija wszystko, co widziałem w Europie i Ameryce. To zupełnie inny świat, nie da się tego opisać w kilku zdaniach, to trzeba zobaczyć.Bodzio: Jak wiadomo gry na pierwsze PlayStation w naszym kraju były piracone na niebotyczną skalę. Czy mogło to się przyczynić do tego, że nasz rynek był trochę zaniedbywany przez Sony? Przykładowo, nie doczekaliśmy się zbyt wielu gier przetłumaczonych na język polski. (Księga Dżungli Groove Party, Hugo The Evil Mirror – orientuje się Pan czy było coś jeszcze?). Czy po prostu byliśmy za młodym i za małym rynkiem by mówić o takiej dystrybucji jak np. w Niemczech, lokalizacji gier na szeroką skalę (przynajmniej tych topowych) itp.?RS: Wspominałem o tym wcześniej, koszty lokalizacji były wysokie a sprzedaż oryginałów niewielka. Dystrybutorzy nie inwestowali więc w ryzykowne przedsięwzięcie, sprowadzali po prostu kilkaset egzemplarzy gry i próbowali ją sprzedawać. Musisz pamiętać, że u nas można było rozprowadzać tytuły wydane na Europę, a te pojawiały się czasem z wielkim opóźnieniem w stosunku do USA i Japonii – natomiast piraci mieli je praktycznie natychmiast po światowej premierze, a często i przed nią. Dopiero z czasem, gdy rosły sieci legalnej sprzedaży, zaczęto myśleć o polonizacji niektórych tytułów. Zaczęto od gier dla dzieci, ze zrozumiałych względów – liczono na to, że maluchy nie znają angielskiego, więc rodzice chętniej sięgną po oryginalny produkt.Bodzio: Jak wiadomo, w tamtym okresie na rynku było już kilka pism poświęconych PlayStation, takich jak „Oficjalny PlayStation Magazyn”, „PSX Fan” czy przede wszystkim „PSX Extreme”. Jak układały się Państwa stosunki z tymi redakcjami?RS: Oficjalnie traktowali nas jak diabła wcielonego, wiesz już dlaczego, ale z PSX Extreme żyliśmy w zgodzie, choć lepsze układy mieliśmy z ekipą Neo Plus. Razem jeździliśmy na targi, organizowaliśmy wspólnie turnieje gier. PlayStation Plus miało bardzo konkretny profil, 90% zawartości stanowiły opisy, inne czasopisma traktowały poradniki dość marginalnie, więc nie konkurowaliśmy i nie musieliśmy się wycinać.Bodzio: Od wielu lat nie jest już Pan zawodowo związany z grami. Poświęcił się Pan innym swoim pasjom, ale czy zdarza się Panu jeszcze grywać na konsolach?RS: Z tego się nie wyrasta. Mam PS3 i Xboxa 360 – One i PS4 kupię pewnie w okolicy kolejnego Bożego Narodzenia, gdy będzie już w co grać, na razie mam ze 30 tytułów do nadrobienia, a czasu wciąż mało. Niemniej gram kiedy tylko mam czas, kilka razy wykręciłem całkiem dobre wyniki, np. w Dead Nation (w niektórych misjach doszedłem do pierwszej dziesiątki na świecie i pierwszej trójki Polaków), CoD czy Bioshock 2 (tutaj byłem w drugiej dziesiątce). Od pewnego czasu gram pod własnym nazwiskiem, więc nietrudno mnie znaleźć w PSN.Bodzio: Jest Pan pisarzem. Czy nie myślał Pan o wydaniu jakiejś książki poświęconej wspomnieniom z tamtych czasów, w całości poświęconym grom?RS: Szczerze mówiąc byłaby to bardzo nudna książka. Wbrew pozorom praca przy takim czasopiśmie to cholernie rutynowa robota. Granie dla przyjemności daje totalną radochę, ale kiedy musisz zrobić grę na 100% w ciągu dwóch tygodni, zaczyna się koszmar. A tak wyglądała większość naszego czasu. Te wszystkie smaczki, rozgrywki z Sony, targi, to były wisienki na torcie. Natomiast od czasu do czasu zdarzało mi się tworzyć teksty oparte na znanych grach. Np. Cicha Góra, nietrudno odgadnąć czym inspirowana, czy Alpha Team (też łatwe do rozszyfrowania). Tę pierwszą nowelę można ściągnąć dzisiaj całkiem legalnie ze strony www.fantastykapolska.pl Druga powinna trafić tam jeszcze w tym roku.Bodzio: Na koniec pozostaje mi zapytać czy nie żałuje Pan, że pismo nie przetrwało na rynku do tego czasu i czy prasa drukowana ma jeszcze sens, czy to wynalazek, który prędzej czy później przejdzie do historii?RS: Nasze czasopismo padło ofiarą nowej generacji. Gdy wchodziło PS2 okres przejściowy był bardzo długi, nagle wyschło źródełko gier AAA na jedynkę, a dwójki nie miał prawie nikt. To był główny powód zamknięcia PlayStation Plus. Potem, po kilku latach, kiedy chciałem reanimować ten tytuł, okazało się, że Internet skutecznie zaspokaja potrzeby graczy. Wprawdzie większość serwowanych opisów mówiła co zrobić, ale nie wyjaśniała jak, ale solucje pojawiały się wcześniej, a człowiek, wiadomo, nie lubi czekać.Dzisiaj sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Portali informacyjnych o grach jest chyba kilkanaście, dlatego papier powoli będzie przegrywał. Kiedyś, żeby dowiedzieć się czegoś ciekawego o zapowiedziach, albo przeczytać recenzje, trzeba było czekać na kolejny numer, dzisiaj wystarczy siąść przed komputerem. I nie tylko się przeczyta, ale jeszcze zobaczy na własne oczy zwiastuny albo gameplaye. Sądzę, że już za kilka lat te tytuły, które przetrwają na rynku, dzięki renomie autorów, przejdą całkowicie, albo niemal całkowicie na model cyfrowy. Ale nie doszukujmy się w tym jakiejś sensacji, IMHO to normalna ewolucja prasy.