Marzenie z dzieciństwaKtóż z nas nie miał kiedyś idola? Czy będąc małym chłopcem nigdy nie marzyłeś, by choć przez chwilę być w skórze swego ulubionego aktora, grać zawodowo jako znany piłkarz czy też zostać sławnym rysownikiem komiksów? Nie wierzę. Z pewnością znasz to uczucie jak każdy nastolatek. Marzenia te nie są obce również Alexowi, głównemu bohaterowi gry Lunar: Silver Star Story. Jego idolem jest Dragonmaster Dyne, ostatni z „Mistrzów smoków” w historii świata Lunar – planety, na której toczy się akcja gry. Dragonmasterzy byli potężnymi wojownikami którzy mieli dbać o ład i porządek w świecie. Ich głównym zadaniem było jednak zapewnienie bezpieczeństwa bogini Altheny, która czuwała nad planetą przez wieki. Właśnie mija kilkanaście lat od czasu tajemniczego zniknięcia Dyne’a. Jedynym śladem jaki po nim pozostał, jest miecz wetknięty w skałę na wzgórzu w wiosce Burg – jego rodzinnej wiosce. Burg to również dom Alexa, chłopaka, którego marzeniem jest pójście w ślady swego idola i zostanie kolejnym Dragonmasterem. Aby tego dokonać będzie musiał opuścić domowe zacisze i przejść cztery niełatwe próby. Pomogą mu w tym Nall – dziwne stworzenie przypominające latającego kota, najlepszy kumpel Ramus, a także przybrana siostra – Luna, o której wiadomo tylko tyle, że została przygarnięta przez rodziców Alexa gdy była małym dzieckiem. Jej tajemniczy i uroczy śpiew odegra niemałą rolę w przygodzie, jaka czeka naszych bohaterów. Tak oto rozpoczyna się pierwsza część znakomitej dylogii gier RPG.Trochę historiiJest rok 1992. Mało znane studio Game Arts kończy tworzyć grę o nazwie Lunar: The Silver Star przeznaczoną na platformę Sega Mega CD. Japońscy gracze otrzymują gotowy produkt w czerwcu. Ponad rok później ekipa Working Designs lokalizuje grę i wydaje ją w USA. Podobnie dzieje się z drugą częścią gry (Lunar 2: Eternal Blue) wydaną w roku 1994. Gry zbierają bardzo przychylne recenzje prasy i szybko stają się jedną z „ikon” przystawki Segi, która niestety nie zdobywa zasłużonej popularności jako sprzęt. W 1996 roku Game Arts tworzy remake pierwszej części gry na konsolę Sega Saturn: poprawia grafikę, tworzy nowy soundtrack, dodaje nowe animowane przerywniki i zmienia design niektórych lokacji. Niestety, tylko japońscy fani Saturna mogą doświadczyć zmian wprowadzonych w nowej wersji gry, ta bowiem nie wychodzi poza Kraj Kwitnącej Wiśni. Podobny los czekałby wydany dwa lata później port na PlayStation, gdyby w sukurs nie przyszło amerykańskie studio Working Designs, które lokalizuje grę i sprzedaje w Stanach Zjednoczonych pod nazwą Lunar: Silver Star Story Complete. Working Designs wydają grę w okazałej formie – do kartonowego art boxu wrzucają 4 płyty cd, instrukcję w twardej oprawie oraz mapę świata gry na płótnie. Niedługo potem wypuszczają w USA remake gry Lunar 2: Eternal Blue, która przechodzi identyczną drogę jak część pierwsza.Dwie gry – jedna całośćNa wstępie chcę zaznaczyć, że początkowo planowałem napisać recenzję wyłącznie pierwszej części gry. Uznałem jednak, że byłoby to krzywdzące dla świetnej (i w moim odczuciu niewiele, ale jednak lepszej) kontynuacji. Być może zabrzmi to dziwnie, ale pisanie recenzji każdej z tych gier z osobna mija się z celem, są one bowiem bardzo podobne do siebie, zarówno pod względem oprawy audiowizualnej jak i systemu rozgrywki. Dodatkowo łączy je kilka wątków fabularnych. Choć nieznajomość części pierwszej teoretycznie nie przeszkadza w rozkoszowaniu się dwójeczką, to do pełnego odbioru wszystkich fabularnych smaczków Lunara 2 konieczne jest jednak wcześniejsze ogranie poprzedniczki. Inaczej gra zwyczajnie traci pewien niepowtarzalny urok – w Lunarze 2 zwiedzimy bowiem lokacje znane z pierwszej części, usłyszymy wzmianki o postaciach z jedynki, a nawet spotkamy przodka pewnego bohatera z poprzedniczki. Ja osobiście traktuje Lunary jako jedną całość podzieloną na dwie części, w zestawieniu ze sobą stanowiącą znakomitą opowieść, która moim zdaniem jest kwintesencją klasycznych, dwuwymiarowych gier RPG.Podobieństwa i różnicePrzyznam się, że z konsolami Segi miałem w życiu niewiele do czynienia. Nie mogę więc obiektywnie stwierdzić, czy nowe wersje Lunarów są bardziej dopracowane od oryginałów. Zanim jednak zabrałem się do pisania tej recenzji obejrzałem kilkadziesiąt minut video prezentującego gameplay z pierwszej części gry w wersji „Segowej”. Prócz spraw audiowizualnych, znacznie ulepszonych w wersji na PlayStation, pierwszą większą różnicą, którą da się zauważyć jest brak losowych walk. Wszyscy przeciwnicy są widoczni na ekranie przed starciem i można próbować przed nimi uciekać, choć czasem jest to dość trudne. Dodatkowo nie uświadczymy losowych walk na mapie świata. Bez owijania w bawełnę – zmiany te są dla mnie ogromną zaletą remake’ów. Należę bowiem do ludzi, którzy nie przepadają zbytnio za losowymi walkami w grach RPG. Ich olbrzymia częstotliwość potrafi doprowadzić mnie czasem do szewskiej pasji, jak to było w przypadku Final Fantasy VI, który to tytuł sam w sobie jest świetną grą, jednak jego gameplay, okraszony setkami ciągłych walk jest dla mnie popsuty. Tym bardziej jestem rad, że twórcy zrezygnowali z tego schematu w nowej odsłonie gier. Właśnie m.in. z powodu braku „random battles” uwielbiam wszelakie „tacticsy”, z niesamowitymi Final Fantasy Tactics i Tactics Ogre na czele, kocham Vagrant Story, cenię Chrono Crossa i Alundrę, która zresztą jest bardziej grą przygodową niż „erpegiem”. Rad jestem ogromnie, że oba Lunary pod tym względem trafiły w mój gust.Obie części gry w wersji na PlayStation mają ze sobą wiele wspólnego. Pewne różnice można dostrzec dopiero po dłuższym zapoznaniu się z tymi tytułami. Przede wszystkim nieco inna jest koncepcja fabularna obydwu gier. Pierwsza część Lunara to fontanny humoru, ekscentryczne postacie i salwy śmiechu towarzyszące niektórym komentarzom wypowiadanym przez Nalla. Niewiele gier było mnie w stanie rozbawić do takiego stopnia jak uczynił to Lunar: Silver Star Story. Eternal Blue ma zdecydowanie poważniejszy charakter, a opowiedziana historia jest dużo bardziej tajemnicza i mroczna. Bohater drugiej części gry – Hiro jest postacią dojrzalszą i moim zdaniem przedstawioną w sposób bardziej ludzki od Alexa, który choć sympatyczny, jest dla mnie trochę zbyt małomówny i przewidywalny. Na amerykańskich forach dyskusyjnych można przeczytać ciekawe dyskusje i porównania obydwu gier, głosy są podzielone, choć większość graczy preferuje raczej pierwszą, bardziej zabawną część. Mnie osobiście bardziej jednak przypadła do gustu dwójeczka – mimo, że jej postacie drugoplanowe swoją charyzmą nie dorównują pierwszej części gry, to fabuła jako całość przypadła mi do gustu bardziej niż w poprzedniku. Dodatkowo Lunar 2 jest nieco bardziej dopracowany w kliku elementach – chodzi mi głównie o brak wspólnego plecaka, z którego w pierwszym Lunarze nie można było korzystać podczas walki. Rozdysponowanie przedmiotów w sequelu jest znacznie wygodniejsze. Mam również wrażenie, że Lunar 2 jest odrobinę trudniejszą grą od poprzednika, choć obydwa tytuły do trudnych nie należą, a jako takim wyzwaniem jest dopiero ukończenie prologu w drugiej części gry.Ruszając w bójRozgrywka Lunarów nie różni się niczym szczególnym od większości japońskich RPG – czyli eksploracji świata połączonej z wykonywaniem rozmaitych zadań, zdobywaniem punktów doświadczenia i setkami walk z wieloma przeciwnikami. Świat gry jest dość spory, aczkolwiek rozgrywka obydwu tytułów jest dość liniowa – większość lokacji musimy odwiedzić w ściśle określonej kolejności. Dodatkowo pierwsza cześć Lunara pozbawiona jest jakichkolwiek zadań pobocznych. W drugiej natomiast twórcy gry udostępnili graczom obszerny epilog, dostępny dopiero po ukończeniu właściwej rozgrywki. Wygląda to w ten sposób, że po pokonaniu ostatniego bossa, zapisujemy stan gry, który daje nam dostęp do ponownej eksploracji świata Lunara, w którym wszystkie, poprzednio „zablokowane” dodatkowe lokacje stają przed nami otworem. Dzięki takiemu rozwiązaniu w trakcie gry możemy skupić się na wydarzeniach fabularnych, a dodatkowe dungeony przemierzyć dopiero po ukończeniu głównego wątku gry, który w obydwu przypadkach zajmuje ponad 30 godzin grania. Poziom trudności w epilogu jest znacznie wyższy niż we właściwej grze, walki są cięższe, przeciwnicy potężniejsi, a przy starciach z bossami trzeba się bardziej namęczyć. Nadmienię tutaj, że ów epilog warto ukończyć, gdyż dzięki niemu możemy poznać nowe wątki fabularne i obejrzeć właściwe zakończenie gry.System walki w Lunarach jest dość prosty, choć w porównaniu do przykładowo takiego Suikodena znacznie ciekawszy. Walka odbywa się w trybie turowym. Wszelkie komendy dla każdej z postaci wydajemy przed rozpoczęciem danej tury, co sprawia, że trzeba działać taktycznie i analizować możliwe poczynania przeciwników przed każdą fazą walki. Natomiast tym, co odróżnia Lunary od takiego Final Fantasy to możliwość przemieszczania naszej drużyny po całym polu bitwy. Nasi bohaterowie w trakcie starć nie „doskakują” więc automatycznie do oddalonych przeciwników, lecz aby zadać obrażenia bronią białą muszą po prostu do nich podejść. Ma to niemały wpływ na taktykę walki, zwłaszcza w przypadku starć z bossami, którzy często lubią atakować najdalej wysuniętych członków naszej drużyny. Wydawać by się więc mogło, że system walki jest dość rozbudowany, jednak kontrastuje on mocno ze sposobem rozwoju postaci, na który nie mamy wręcz praktycznie żadnego wpływu. Każdą postać z naszej ekipy możemy wyposażyć w przypisane im określone bronie i zbroje, które znajdujemy w różnych miejscach lub kupujemy w sklepach. Wraz ze wzrostem poziomu doświadczenia nasi herosi automatycznie uczą się nowych czarów, których nie ma może zbyt wiele ale te które są w zupełności wystarczą. System walki i rozwoju postaci jest w obydwu częściach gry bardzo podobny. W Lunarze 2 mamy dodatkowo możliwość wyposażenia naszych bohaterów w specjalne przedmioty (crest), pozwalające używać dodatkowych czarów lub wywołujące określone efekty. Nadmienię jeszcze, że każdy typ przeciwników podatny jest na wybrane żywioły, będąc jednocześnie odpornym na inne, co oczywiście jest standardem w większości gier jRPG.Jak widać Game Arts nie wprowadziło żadnych rewolucyjnych rozwiązań w swoich produktach. Każdy aspekt Lunarów jest dopracowany co najmniej solidnie: system walki, fabuła, design świata gry trzymają określony poziom, dość wysoki jak na klasyczne RPG. Jednak jeden element gry w Lunarach jest wybitny – dialogi. Nie dość, że ich poziom jest bardzo wysoki to dodatkowo są częściowo – nie wiem czy jest to właściwe określenie – nieliniowe. Pamiętacie dziesiątki gier RPG, w których postacie zamieszkujące świat gry (tak zwane NPC) powtarzały w kółko to samo gdy nasz bohater nawiązywał z nimi rozmowę? Otóż w Lunarach tego nie uświadczycie. Każda postać z którą podejmiemy dialog ma coś ciekawego do powiedzenia, jednak nie powtarza ciągle tego samego. Zapytana po raz kolejny – nawet parę sekund później – wypowiada całkowicie inne zdanie niż poprzednio. Po wykonaniu jakiegoś zadania ta sama postać odniesie się do tego co właśnie zrobiliśmy, a gdy przyłączymy do drużyny nowego towarzysza jest spora szansa, że nasz rozmówca będzie chciał to skomentować! W ilu grach RPG mogliście uświadczyć tak rozbudowane dialogi wypowiadane przez niegrywalne postacie? Lunary pod tym względem biją inne tytuły na głowę.Pixele i dźwiękiNie lubię pisać recenzji w oparciu o schematy, z jakimi często można spotkać się w Internecie. Należę bowiem do ludzi, którzy wyżej cenią gry z epoki 32 bitów niż dzisiejsze produkcje mające 100 razy lepszą grafikę. Napiszę więc bez ogródek – mnie osobiście oprawa audiowizualna w Lunarach podoba się bardzo. Zacznę od muzyki – dla wielu kwestii ważniejszej niż pixele i kolory. Jest ona na bardzo przyzwoitym poziomie i choć nie jest to dzieło pokroju Chrono Crossa czy Xenogears, to tak naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić lepiej dopasowanych do klimatu gry utworów. Podczas eksploracji świata gry sielankowych i melodyjnych, w czasie starć mocno zagrzewających do walki, a w odpowiednich momentach powolnych, smutnych i nastrojowych. Niektóre utwory z części pierwszej Lunara usłyszymy również w dwójce. Moim ulubionym utworem z całej serii jest „Leo Theme”, który wbił mi się do głowy na dobre kilka dni.Grafika w Lunarach jest przejrzysta, kolorowa i moim zdaniem nawet dziś wygląda całkiem dobrze. Została ona oczywiście stworzona całkowicie od nowa i jest znacznie lepsza od Segowego pierwowzoru. Poziom detali we wszystkich lokacjach jest znacznie wyższy od oryginału, ich kolorystyka jest jaśniejsza, a paleta kolorów znacznie większa. Nieco słabiej wypadają efekty czarów, które są niestety dość mizerne i w porównaniu do takiej Alundry wypadają znacznie gorzej, pamiętajmy jednak, że jest to remake 16 bitowej gry. Spore wrażenie zrobiły natomiast na mnie animowane filmy pojawiające się w ważniejszych momentach rozgrywki, są świetnie wyreżyserowane i bardzo klimatyczne, choć prawdę mówiąc przydałoby się, aby twórcy umieścili w nich napisy, czasem bowiem ciężko zrozumieć co mówią dane postacie. Dotyczy to głównie Zophara w Lunarze 2, konia z rzędem temu kto zrozumie większość kwestii wypowiadanych przez tego mało sympatycznego „gościa”. Na szczęście w Internecie można znaleźć zapis wszystkich ważniejszych dialogów z gry. Srebrny i NiebieskiSeria Lunar nie oferuje swobody wyboru poczynań, nie opowiada niesamowitej historii rodem z Xenogears czy Final Fantasy Tactics, nie posiada fenomenalnej grafiki i ścieżki dźwiękowej godnej Chrono Crossa, nie powala systemem walki i rozwoju postaci jak Vagrant Story. Co w takim razie stanowi o sile tego tytułu? Lunary wciągają niesamowicie. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy jest to zasługa świata wykreowanego przez twórców gry, charyzmatycznych postaci głównych i drugoplanowych, świetnych dialogów, ciekawej historii pełnej zwrotów akcji, miodnych walk czy wszędobylskiego humoru. Rzadko która gra RPG potrafiła trzymać mnie przy konsoli do takiego stopnia, że zapominałem o całym świecie. Każdy aspekt gry: fabuła, system, oprawa audiowizualna, świat gry i postacie wykonano w sposób na tyle solidny, że w połączeniu ze sobą tworzą niezwykle ciekawy tytuł, który roztacza wokół gracza magiczną aurę. Granie w Lunar: Silver Star Story oraz Eternal Blue daje ogromną radość. Oferuje satysfakcję, której pozazdrościć mogą gry o wielomilionowym budżecie. Tym bardziej szkoda, że tytuły te nie zawitały na Starym Kontynencie, a dostanie egzemplarza pełnej wersji którejkolwiek z nich wiąże się ze sporym wydatkiem. Mimo wszystko warto zaoszczędzić, przeszukać amerykańskie aukcje internetowe i kupić egzemplarz dla siebie. I pomyśleć, że tak wspaniałe gry, za czasów świetności pierwszego PlayStation omijały Europę szerokim łukiem.