Czytam już drugą książkę, po Masters of Doom, o tym ancymonie i coś mi się tu w jego historiach nie klei. Powiedzmy, że był wymiataczem i mega cwaniakiem, przy okazji. Powiedzmy, że to jak świetnym project menagerem i game designerem pokazała Daikatana (za to w wersji na GBC to całkiem przyjemna zelda w klimatach sci-fi - samurajskich). Zasług (Wolfenstein, Doom itd) mu nie odbieram, (chociaż dla mnie grywalny był dopiero Quake), ale coś tu jest dziwnego. Ta cała historia, jak razem z Carmackiem na PC zrobili idealnie dwa poziomy z Mario 3, wysłali do Nintendo, ale ci nie byli zainteresowani. Wiadomo, self marketing itd. Dalej bajka idzie tak, że zrobili swojego Mario - Commander Keen. Problem z tym mam taki, że w porównaniu do Mario, Keen to kompletne drewno, nie ma flow, nie ma fizyki, nie ma projektu plansz, w zasadzie nie ma wszystkiego, co sprawia, że w Mario dalej świetnie się gra. W Commander Keena w zasadzie w ogóle nie da się grać. Coś mi się wydaje, że w tej całej historii, jedyne co miał wspólnego Super Mario Bros 3 Nintendo i Super Mario Bros 3 na PC od Romero i Carmacka to scrolling a cała historia jest mega podkolorowana.